Bycie najlepszą wersją bez zdradzania siebie, czy to możliwe?
Jorge Bucay
Jeśli przestaniemy porównywać się z idealną osobą, którą chcemy być, frustracja i złość przekształcą się w akceptację tego, kim jesteśmy i przyjemność z doskonalenia się.
Pewne pytania wydają się nieuniknione: jaka jest najlepsza osoba, jaką mogę być? Jaki jest wzór do naśladowania? Co powinienem zmienić w swoim sposobie bycia? Nawet przyjmując to wyzwanie jako zobowiązanie, jak mam być tą osobą, najlepszą?
Jak powinno być?
Wielką pokusą jest zwrócenie się ku naszej wyidealizowanej wewnętrznej jaźni. To „ja”, którego nas nauczyli, jako poprawnego, równie efektywnego, sympatycznego, akceptowalnego, pożądanego, towarzyskiego i wstępu do przewidywalnego sukcesu ( chociaż sukces ten jest wzorem dla tych, którzy nauczają, a nie ich własnym).
Wszyscy mniej więcej wiemy, jak „powinniśmy być” . Pamiętamy to w najbardziej kochających słowach naszej matki, w najostrzejszym skarceniu naszego ojca, w krytycznym spojrzeniu naszego nauczyciela i satysfakcjonującym uścisku naszych bliskich za każdym razem, gdy udaje nam się zrobić to, co wszyscy chcieli, abyśmy zrobili …
Osobiście wiem, że powinnam mieć mniej obsesji, mniej pracować, więcej czasu poświęcić na aktywność fizyczną , mniej mówić, bardziej spokojnie siedzieć, być mniej łatwowiernym, zostać dłużej. w każdym miejscu, żeby nie drażnić mnie niesprawiedliwość, żebym nie ryzykował … Wiem, oczywiście, że wiem.
Ale wiem też - każdego dnia trochę bardziej - że nie jestem taki, jaki powinienem; że jestem tym, kim jestem, bliżej lub dalej niż powinienem, ale jestem tym, kim jestem. Tak jak jesteś, kim jesteś.
Porzucenie „idealnego siebie”
Na dobre i na złe jesteśmy tym, kim jesteśmy. Nie jesteśmy tymi, których niektórzy chcieliby, tymi, których potrzebowali inni, tymi, których wielu oczekiwało i tymi, którzy najbardziej by pochwalili. Nie jesteśmy, bez względu na to, ile może nas to ważyć, tymi, którzy byli w innym czasie i, jak jest logiczne, nie stajemy się, przynajmniej jeszcze nie, tym, kim będziemy w przyszłości. Jesteśmy, powtarzam, kim jesteśmy.
To ja, które będę nazywać „prawdziwym ja”, aby odróżnić je od innego wyidealizowanego ja, jest pełne wad i ekscesów, które stają się oczywiste w porównaniu z tym, i które, naturalnie, łączą mnie z moim własnym żąda i otwierają drzwi do moich znanych wewnętrznych dialogów:
-Dlaczego nie zadbać o bycie takim, jakim powinienem?
-Czy to nie sposób na bycie najlepszym, jakim mogę być?
-Dlaczego by nie spróbować?
- Wysiłek może nie być przyjemny, ale cel uświęca środki.
-Jeśli zajmuję się przez chwilę zmianą tego, co muszę zmienić, to później będę się cieszyć przyjemnością osiągnięcia celu.
- W końcu wiem, jak wielokrotnie powtarzano, że potencjalnie jestem w stanie zrobić wszystko, co zamierzam zrobić …
Odpowiedź jest niemożliwa, ponieważ problem leży u podstaw pytań. Porównanie prawdziwej jaźni z idealną jaźnią zawsze generuje świadomość deficytu i niezadowolenia z tego, kim naprawdę jestem. Pierwszą ucieczką od tego niewygodnego uczucia będzie pytanie, narzucenie i zażądanie wysiłku przemiany siebie w to, kim powinienem być, a kim nie jestem.
Czy powinniśmy starać się być inni?
Jest to oczywiście wysiłek skazany na niepowodzenie, ponieważ nikt nie może przestać być tym, kim jest, a tym bardziej być autentycznym kim nie jest. Zachowanie, którego ściśle bronią ci, którzy wierzą, że wysiłek jest jedyną rzeczą, która nadaje wartość osiągnięciom , i jest poparta tysiącami lat narzucania innym i sobie narzucania z góry określonych wzorców tego, jak dobrze jest, a jak źle być.
Jeśli pozbędziemy się tego idealnego ja, zniknie niezadowolenie wynikające z „nie bycia podobnym”, skończą się oskarżenia i wysiłek, by być innym.
Ścieżka prowadząca do logiki chronicznej frustracji, ciągłego wyrzutów sumienia i wytężonego wysiłku tych, którzy zawsze płyną pod prąd, ponieważ ktoś ich nauczył, że to jedyny sposób, by iść naprzód. Permanentna frustracja, niezadowolenie z siebie i pogarda dla własnego życia, ciągłe domaganie się siebie i dewaluacja każdego małego osiągnięcia… czy rozpoznajesz objawy?
Konsekwencje perfekcjonizmu: niska samoocena
Nazywa się je zwykle „niską samooceną”; technicznie „ egodistonia ”; z psychologicznego punktu widzenia „neurotyczny wysiłek, by spróbować przypominać to, czym, jak mi powiedziano, muszę być, skoro mam być kochany”.
Niestety patologia na tym się nie kończy, bo jedną z konsekwencji niskiej samooceny jest na siłę pogorszenie obrazu siebie samego , z jakim dystans dzielący mnie od tego, kim powinienem być, staje się każdym. narastanie, zwiększanie zapotrzebowania, niezadowolenie, wysiłek … i zamyka się błędne koło.
Błędne koło to ślepy zaułek. Argentyński komik Landrú, którego zawsze cytuję, dał nam rozwiązanie swoim wspaniałym zdaniem: „Kiedy zdasz sobie sprawę, że jesteś w ślepej uliczce, nie rozpaczaj. Wyjdź tam, gdzie wszedłeś! ”.
Jeśli będziemy postępować zgodnie z tą mądrą radą, powinniśmy wydostać się z tego złowrogiego obwodu, przez który wkraczamy, to znaczy poprzez budowę, akceptację i cześć idealnego ja. A co by było, gdybyśmy się bez niego obejrzeli? Po pierwsze, zniknie to inne wyobrażone ja, z którym mogę się porównać, zniknie niezadowolenie z „nie bycia podobnym”, skończy się to moim oskarżeniem i pogardą dla tego, kim nie jestem, a wraz z nim próbą bycia innym. Cała frustracja i złość natychmiast przekształciłyby się w akceptację tego, kim jestem i przyjemność uczenia się , nie po to, by wyglądać jak idealny obraz, ale po prostu dla przyjemności wiedzieć i wiedzieć więcej.
Jesteśmy lepsi, gdy staramy się mniej
Paradoks jest zawsze zaskakujący . Kiedy przestaję chcieć być lepszym, zaczynam być coraz lepszy i bez zamiaru ciągle sięgam dalej od miejsca, do którego chciałem się udać, nie podejmując żadnego wysiłku. Jedynym kosztem oddania serca w służbie rozwoju, miłości i nauki.
Wtedy zrozumiem ostateczne i twórcze znaczenie bycia lepszym każdego dnia . Zrozumiem, że moim jedynym odniesieniem jestem ja i że nigdy nie ma sensu porównywania z zewnętrzem, z innymi, z innymi.
Moim jedynym odniesieniem jestem ja, a nie inni. Dlatego bycie lepszą osobą każdego dnia oznacza bycie dziś lepszym niż wczoraj, bez wyidealizowanych celów.
Żadnego wyidealizowanego celu, żadnego odniesienia, które nie jest tym, czym byłem i do czego jestem zdolny, żadnego twierdzenia, że nie chcę być każdego dnia lepszym.
Twoja najlepsza wersja jest już w tobie
Przez wiele lat George Gershwin, autor słynnej Rhapsody in Blue , prawdopodobnie największy muzyk i kompozytor w Stanach Zjednoczonych, pracował jako pianista w kameralnych salach koncertowych. Czasami z minimalnym uznaniem, inni z jawną pogardą dla tego, co zrobił, na wiele sposobów wyprzedzając swoje czasy.
W końcu nadeszło uznanie i Gershwin zaczął być ceniony i oklaskiwany . Potwierdzenie, które wkrótce zamieniło się w sporą ilość pieniędzy na jego koncie bankowym. Na własne konto Gershwin uważnie kontrolował swoje dochody.
Przez całe życie planował przepłynąć Atlantyk, aby studiować , choćby tylko przez kilka miesięcy, u swojego najbardziej podziwianego nauczyciela: francuskiego kompozytora Maurice'a Ravela. Wreszcie liczby na jego saldzie dały mu do zrozumienia, że w końcu jego marzenie ma szansę się spełnić. George Gershwin odwołał swoje koncerty i popłynął do Europy. Po przyjeździe do Francji, po zmianie kontaktów i więzi, udało mu się spotkać Maurice'a Ravela.
„Mistrzu”, zwróciła się do niego, dosłownie całując jego dłonie. „Nazywam się George Gershwin”. Przybywam ze Stanów Zjednoczonych, aby poprosić Cię o udzielenie mi choćby kilku zajęć… Proszę, Mistrzyni.
-Czemu? - zapytała Ravel.
- Ponieważ cię podziwiam, mistrzu - powiedział młody człowiek. Całe życie marzyłem o byciu takim jak ty.
„ Co za głupi pomysł ” - powiedział francuski muzyk. Dlaczego mieliby rozstrzygać Ravel być przeciętne, jeśli można stać się doskonałym George Gershwin!
Teraz zamknij oczy i zadaj sobie pytanie: dlaczego chcesz być miernym „takim, jakim powinieneś być”, skoro sam możesz być doskonały?