Jak poradziłem sobie ze śmiercią żony
Javier Petralanda
Po ogromnym bólu, jaki pociąga za sobą śmierć ukochanej osoby, stajemy przed materialistycznym społeczeństwem, które nie pozostawia miejsca na ciszę. Nie przyznanie się do cenzury w wyrażaniu naszych najbardziej intymnych uczuć jest pierwszym krokiem do stawienia czoła nieobecności i zajęcia się sercem.

Śmierć mojej żony była dla mnie najtrudniejszym i najbardziej traumatycznym przeżyciem ze wszystkich, jakie miałem w ciągu mojego długiego życia. Stało się to w zimny wieczór 9 lutego.
W spokoju przekroczyła próg, powitana ramionami moich dwóch córek i moich. To był jedyny raz, kiedy nasza trójka spotkała się w szpitalu w ciągu 20 dni, które upłynęły od jego przyjęcia, 20 wyjątkowo stresujących dni, odkąd zdiagnozowano u niego zaawansowanego raka, w fazie terminalnej.
Radzenie sobie ze śmiercią ukochanej osoby
Niespodziewanie śmierć pojawia się bez kompleksów, tak jak jest, w swojej najczystszej nagości, przed sobą również nagim. Nie ma więc ani ucieczki, ani możliwości zamaskowania rzeczywistości.
Próbujemy zaprzeczyć dowodom , ale tak się stało. Śmierć jest zbyt realna. Skończyły się intymne przeżycia i komplikacje, które rozwinęły się podczas szerokiego wspólnego współistnienia. Życie traci sens. Wszystkie więzi zostały zerwane. Styl życia, w którym zostały już ustalone odniesienia, skończył się na zawsze.
Pozostają tylko samotność, ciemność, złość, smutek, bezradność, beznadziejność, pustka, oszołomienie i ból, intensywny ból, za którym kryje się ogromna miłość, która przekracza kruche granice śmierci.
Ale to właśnie ten ból będzie napędzał wzrost , dystansując nas od daremnych prób powrotu do tego, co już było, zaakceptowania nieodwracalności procesu śmierci. Będą to więc od tego momentu nasze nowe cechy.
Kiedy nagle stajemy w obliczu śmierci ukochanej osoby , porywa nas prawdziwa psychiczna wichura i wchodzimy w rodzaj spiralnego upadku, w którym chaos przejmuje całą naszą istotę, w której każda z komórek naszego ciała jest wstrząśnięty, a stare wierzenia zostają zniszczone.
Mamy więc przed sobą długą drogę, którą musimy pokonać. Droga pełna wzlotów i upadków, czasami tak subtelna, że zaciera ścieżkę, którą musimy przebyć, wytyczoną przez szepczące syreny pieśni, które zachęcają nas do maszerowania ścieżkami, które prowadzą donikąd. Życie, na dobre lub na złe, i ku naszemu żalowi, toczy się dalej, ale już nigdy nie będziemy tacy sami.
Będziemy musieli narodzić się na nowo, aby ze strachem patrzeć na nieznany, dziwny i groźny świat. Jak zacząć pisać pustą stronę, którą przeznaczenie pokazuje nam niespodziewanie? Jak zorientować się w środku pustyni bez kompasu, który cię prowadzi? Jak pływać po morzu bez wiatru, aby pchać żagle?
Wówczas uświadamiamy sobie, że wartości odniesienia, na których oparliśmy naszą egzystencję, są niewystarczające, aby stawić czoła nowej sytuacji życiowej. Wpływ bliskości śmierci kwestionuje nasz sposób widzenia i bycia w świecie i wymaga rozpoczęcia od nowa, ale nie za wszelką cenę ani w jakikolwiek sposób, ale poprzez świadomą integrację nowych emocjonalnych treści, które się pojawią.
Proces adaptacji narzuca które nazywamy żałobę i którego naturalny rozwój jest bardziej niż często utrudnione przez nadrukiem modelu kulturowego, w którym żyjemy.
Opracuj pojedynek na swój sposób
Nasza kultura materialistyczna dąży do kierowania życiem jednostki od narodzin do śmierci w najdrobniejszych szczegółach. Dyktuje normy, którymi należy kierować się zachowaniem obywateli, wyznacza własną skalę wartości i wskazuje kryteria właściwego lub niewłaściwego sposobu stawienia czoła procesom żałoby . Ostatecznie nasze społeczeństwo stara się włożyć twardy gorset do wyrażenia naszych najbardziej intymnych uczuć.
Osobiście ta ścieżka adaptacji mi nie pomogła. Uważam, że nie pomaga to przezwyciężyć problemów, które pociąga za sobą proces żałoby, ani nie odpowiada na tysiąc i jeden pytań, które stawia. Moim zdaniem iw moim przypadku nie rozwiązuje problemu ani nie pomaga w integracji.
Rzeczywiście wiemy, że żaden problem nie ma rozwiązania na poziomie, na którym występuje, musimy wspiąć się o jeden lub wiele więcej kroków, aby zdystansować się i pozwolić na obserwację z innych szerszych perspektyw, które przybliżają nas do rzeczywistych i trwałych rozwiązań. W tym kontekście smutek nie jest wyjątkiem. Proces bólu, który pociąga za sobą żałobę, pomaga uzyskać te wyższe perspektywy, tam gdzie ma to sens.
Na szczęście w tym najbardziej intymnym, w głębi naszego jestestwa, jest jeszcze miejsce na nadzieję . W naturze nic nie dzieje się przypadkiem, nawet śmierć. Przyjazd na ten świat, by przeżyć większość czasu walcząc o przetrwanie i po kilkudziesięciu latach znikania, jest bez znaczenia, a mądra natura nie jest nonsensem.
Każdy z nas jest małym źródłem światła ukrytym za niezliczonymi warstwami mgły duszy. Światło, które podtrzymywane jest nadzieją, staje się jaśniejsze, gdy proces, w którym pogrążamy się w śmierci ukochanej osoby, dojrzewa, pozwalając nam dostrzec nieoczekiwane rzeczywistości, nawet w najtrudniejszych chwilach.
Jest to jeden z celów żalu , integracja transcendentnego wymiaru życia i śmierci w sercu. Tylko sercem możemy dostrzec ukryte tło rzeczywistości. Rozum odgrywa tu drugorzędną rolę. Chodzi raczej o odczuwanie niż analizowanie. Uczucie jest podstawą docenienia nowych perspektyw, które otwierają się w czasie wymaganym przez proces.